31 lipca 2010

Rozwód to też choroba

Rozwód, ojciec odchodzi, 14-letnia córka zostaje z matką. Skierowanie do szpitala. Matka opowiada za córkę o jej rozlicznych dolegliwościach: osłabienie, bóle brzucha, omdlenia... Dziecko ma wykonane ambulatoryjnie dziesiątki badań, było juz u prawie wszystkich możliwych specjalistów na konsultacji. Matka prawie płacze i opowiada, że ojciec dziecka chce je wyrzucić z mieszkania.

Okazuje się że dziewczynka psychologowi mówi, że jej nic nie jest, tylko matka kazała jej przyjść do szpitala. Miała miesiąc temu przez dwa dni infekcję wirusową układu pokarmowego i tyle. Okazuje się że ojciec nikogo nie wyrzuca z domu, a córka bardzo go kocha i chciałaby z nim spędzać więcej czasu. Kiedy matka sie o tym dowiaduje, ogranicza wizyty córki z ojcem i wmawia jej cały czas, jaki to on jest dla nich niedobry. Dziecko w to nie wierzy i jest zupełnie zdrowe, chciałoby tylko częściej widziec się z ojcem.

Matka próbując znaleźć chorobę u córki chce zmusić i zaszantażowac byłego męża, by do niej wrócił, choć już dawno są po rozwodzie.

Rodzice: Rozwiązujcie sobie sami wasze problemy, których jesteście źródłem i nie mieszajcie w to dzieci!

12 lipca 2010

Leukocyty 1,100/ml

Od 14:00 przychodza wyniki badań z laboratorium, więc 13:55 pod dyżurką lekarzy gromadzą się tłumnie rodzice pacjentów pediatrii.

Wyniki morfologii jednego z nich: leukocyty 1,100/ml (norma 4,500 do 10,500), hemoglobina 1,3 mg% (norma 11-16 mg%). Panika w oczach lekarza, któóry dopiero co takie wyniki dostał, czy wysyłać dziecko czym prędzej na hematologię. Stan dziecka jest jednak dobry, wiec Dr biegiem pędzi do laboratorium. I co sie okazuje?

Przecinek w programie się przesunął i wyniki dziecka to leukocyty 11,000 a hemoglobina 13 mg%..

Kogo obchodzi, że lekarz będzie 5 minut krócej żył przez stres spowodowany tym, że ktoś czegos nie sprawdził...

11 lipca 2010

Trutka na szczury różowa

Trzyletnia dziewczynka zjadła różową trutkę na szczury. Rodzice nie bardzo przejęli się całą sprawą i tym że dziecka nie dopilnowali.

Trucizna na szczury to antagonista witaminy K, który daje po 72 godzinach od spożycia zaburzenia krzepnięcia krwi (w zależności od przyjętej dawki nawet do ciężkich zaburzeń krzepnięcia i wykrwawienia się włącznie - mechanizm zabijania szczura).

Było akurat miejsce na sali dwuosobowej, z lóżkiem dla rodzica, gdzie za drobną opłatą(za prąd, pościel) można przebywać z dzieckiem całą dobę (takich sal jest tylko kilka na caly oddział. Mimo niejednokrotnego podkreślania rodzicom owych 72 godzin po których dopiero trucizna zaczyna działać, ci wypisali dziecko na własne żądanie po 24 godzinach od zatrucia.

W chwili przyjęcia parametry krzepniecia dziecka były prawidlowe, po 72 godzinach możemy tylko mieć nadzieję, że nie spadły drastycznie...

10 lipca 2010

Zawał

Zgłoszenie do zawału z poradni. Karetka jedzie na sygnałach, zespół w pospiechu wchodzi do poradni a tu nikt na nich nie czeka, rejestratorka nic nie wie... nie ma żadnego lekarza w poradni, bo ten, który zgłosił przyjazd karetki już poszedł, bo jego godziny pracy się skończyły, a następny jeszcze nie przyszedł...

W końcu znajduje się pacjent, jak dowiadujemy się później 73-letni dziadek w depresji po śmierci żony. Umarła tydzień temu, a o niego nie ma kto zadbać, siedzi sam w domu i nie potrafi sobie sam nawet jedzenia przygotować.
- Dziadku, boli Was cos?
- Nie.
- A bolalo?
- Nie.


EKG: RZM o częstości 75/min, zapis prawidłowy. Skierowanie do szpitala wystawione przez lekarza POZ: Zawał mięśnia sercowego. Dziadek potrzebuje pomocy bo nie potrafi o siebie sam zadbać, ale nie powinien być przewieziony na ostry dyżur kardiologiczny karetką na sygnałach, bo to nie jest miejsce dla niego! Lekarz pogotowia ratunkowego znajduje po pewnym czasie kierownika poradni i grzecznie mówi, że pacjent nie wymaga hospitalizacji i przewozu karetką pogotowia, w zamian za co dostaje wiązankę niepochlebnych (grzecznie mówiąc) słów w twarz z nakazem odwozu pacjenta.

5 lipca 2010

Bebilon HA, Twoje dziecko nie miało alergii, to ją będzie miało.

Matka przynosi niemowlę do lekarza rodzinnego na bilans. Ten widząc suchą skórę dziecka i skazę białkową zmienia mu mieszankę mleczną na hypoalergiczną, bo najlepiej jak najwcześniej zapobiegać powstawaniu alergii.

Ciężko powiedzieć, czy lekarz nie miał czasu powiedzieć, dlaczego mleko zmienia, czy też matka nie zrozumiała lub zapomniała. W efekcie "troskliwa koleżanka" tłumaczy matce: Nowe mleko masz wyrzucić a lekarza opieprzyć! Jak Twoje dziecko nie miało alergii to ją będzie miało jak je tym będziesz karmić. Potem będziesz do nich chodzić i za wizyty prywatne płacić...

Rzeczywiście jak się człowiek na coś nie leczy to na pewno znaczy że nie jest chory. Proste. Szkoda tylko jak zwykle dziecka, bo ono nie może o sobie zdecydować.

4 lipca 2010

Nie mówcie tylko że to świnka

Na oddziałach pediatrii hospitalizuje się dzieci z różnymi ciężkimi chorobami, których nie da się leczyć w domu. Sale bywają kilkuosobowe, rodzice mogą odwiedzać dzieci, nie są to więc warunki do leczenia chorób zakaźnych, bo cały oddział mógłby się zarazić od jednego pacjenta. Zwykle jest też kilka noworodków z żółtaczką i zapaleniem płuc których stan w sytuacji nadkażenia dodatkowo jakimkolwiek patogenem gwałtownie by się pogorszył.

Tymczasem często się zdarza, że przychodzą rodzice z dzieckiem chorym na ospę wietrzną lub świnkę i nie mogą być przyjęci z powyższych przyczyn. Gdy stan takiegi dziecka jest dobry, jest ono odsyłane do leczenia ambulatoryjnego lub gdy cięższy do szpitala zakaźnego. Rodzice czasami nie chcą tego zrozumieć ale lekarze w poradni chyba powinni to wiedzieć. Okazuje się jednak, że niekoniecznie.

Pewnego razu przychodzą rodzice z dzieckiem chorym ewidentnie na zapalenie ślinianki przyusznej (czyli świnkę) i domagają się przyjęcia dziecka.
Po długiej rozmowie okazuje się że lekarz rozpoznał schorzenie i celowo skierował dziecko na oddział dziecięcy radząc rodzicom, żeby się nie przyznawali do tego, bo ich nie przyjmą. Ręce opadają po raz kolejny...

2 lipca 2010

Matka-paprotka

Matka-paprotka ma najoględniej powiedziawszy niekompletne uzębienie, często oczopląs, tłuste nieumyte włosy, choć nocuje z dzieckiem w osobnej sali z łazienką, brudne spodnie.

Zgadza się nieodmiennie na płacenie symbolicznej kwoty za dobę pobytu z dzieckiem w szpitalu (woda, prąd, pościel, łóżko) a kiedy przychodzi do płacenia to udaje, że siedziała przy dziecku na krzesełku tylko, albo z 13 dób pobytu wychodzi jej 4.

"To ja jutro zapłacę", bierze dziecko i w szpitalu się już nie pojawia po wypis i z zapłatą lub płaci po dwu tygodniach, kiedy przychodzi czas na kontrolny pobyt w szpitalu po dwu tygodniach od choroby.

Zamiast pilnować dziecka, które biega korytarzem przewracając się co rusz na kaloryfer, kilka razy ziennie schodzi do palarni. W odwiedziny przychodzi cała rodzina, bez obuwia zmiennego, a po zwróceniu uwagi na reżim sanitarny wszczynają awanturę.

Matka choć ma własną salę, by nie kontaktować się z innymi chorymi dziećmi i nie roznosić infekcji chodzi na inne sale, często biegunkowe a potem ma pretensje że dziecko było już zdrowe a tu nowa infekcja.

Dziecko ma swoje łóżeczko ale matka stale układa je do własnego, na którym siadają przychodzący z zewnątrz odwiedzający, matka w brudnych spodniach i "tygodniowych skarpetach". A potem "Skąd ta wysypka?"

Matka codziennie przychodzi dowiadywać się o stanie zdrowia dziecka, a na dyżurze ni stąd ni zowąd robi awanturę że nie wie co z dzieckiem się dzieje.