Zdałam sobie sprawę, co sprawia, że z jednych zajęć się coś wynosi, a z innych nie. Nie jest to związane (jak notorycznie nam wmawiają asystenci) to, czy się czegoś nauczyło na zajęcia, lecz to, ile czasu asystent spędza ze studentami w czasie zajęć. Miałam rewelacyjne zajęcia na pediatrii w poradni (a pediatrii do tej pory nie lubiłam) i sama nie wiedziałam, czym jest to spowodowane. Następny tydzień zajęć - chirurgia dziecięca w poradni: gipsowanie, szycie i znów mi się podoba. Myślę sobie "takich świetnych zajęć od początku studiów nie miałam".
I okazuje się patrząc retrospektywnie, że były takie świetne, gdyż przez cały czas asystent był z nami. Mówił, co robić, a jak coś było źle, to pomagał to naprawić. To my w końcu byliśmy lekarzami i przyjmowaliśmy pacjentów sami, a asystent tylko nadzorował, pomagał wypisać pierwsza prawdziwą receptę. Było super!
I nastała szara rzeczywistość na alergologii, gdzie przez trzy godziny ćwiczeń dostaje się dwóch pacjentów do zbadania i zebrania wywiadu, a potem w ciągu pięciu minut omawia się je z asystentem. Dlaczego nie można by przejść z asystentem całego oddziału badając pacjentów i mówiąc im np. "tu słyszycie trzeszczenia, proszę tutaj przyłożyć słuchawkę" albo "tutaj można wyczuć śledzionę, tak, tutaj (...) Teraz następna osoba".
Prawda jest taka, że nikomu się nie chce i nikt nie ma na to czasu, bo musi pozałatwiać swoje sprawy na oddziale, zejść do przychodni, umówić zabiegi.
może i byłem na drugim wydziale, ale kurcze... dobrze jest poczytać, co u ziomków słychać...
OdpowiedzUsuńa z asystentami to masz rację... piąty i szósty rok to kpina... musiałbym wziąć indeks, przypomnieć sobie zajęcia jakie były i odpowiednio skomentować u siebie wszystko jak leci...
i jak zauważyłaś w następnej notce - musi wypisywać papiery.
OdpowiedzUsuńto że ma zajęcia ze studentami nie zwalnia go z normalnej codziennej roboty, więc studenci to zmora asystentów.
wina organizacji, ale tak to niestety wygląda :(