Rodzice mają dwójkę dzieci: trzyletnie zdrowe i dwumiesięczne z wrodzonym zespołem wad mnogich (m.in. wodogłowie, wada serca). Jest to zespół, z którym dziecko nie może się normalnie rozwijać, wodogłowie ciągle narasta, uciska na neurony i je niszczy, pojawiają się napady padaczkowe i rozmaite objawy związane z nadciśnieniem śródczaszkowym.
Ale według matki wodogłowia to już nie ma tak właściwie, a jedyną chorobą, na jaką trzeba dziecko leczyć obecnie jest astma oskrzelowa wczesnodziecięca.Obraża się na lekarza, który mówi jej, że dziecko nie będzie długo żyło i żeby poświęcała też czas swojemu drugiemu dziecku, a nie zaniedbywała przebywając od urodzenia go (czyli dwa miesiące) w różnych szpitalach z chorym dzieckiem.
Inni rodzice dziecka z podobnym zespołem operowali z kolei dwuletniemu synowi niezstąpione jąderka, chodzili z nim do logopedy, bo nie mówił... Nie chodzi mi o to bynajmniej, żeby się tym dzieckiem nie zajmować, tylko może żeby zaoszczędzić jemu i sobie niepotrzebnego bólu. Dziecko umarło w wieku trzech lat.
Bo tak jest, mechanizmy obronne rodziców i wszystkich ludzi na ziemi sa podobne. Chronią sie przed bólem, a jak przed cierpieniem bronisz się Ty?
OdpowiedzUsuńAnonimie - chciałabym zauważyć, że w kontekście treści tego postu twoja wypowiedź (w tym pytanie do autorki bloga o jej obronę przed cierpieniem) wykazuje zrozumienie przeczytanego tekstu na poziomie komentarzy z Onetu.
OdpowiedzUsuńSądzę że rodzice chłopca nie potrafili pogodzić się z tą okrutną diagnozą:( Starali się żeby ich dziecko było normalne, aż do samego końca wierząc, że wszystko będzie dobrze. Nie potrafili bezczynnie czekać!
OdpowiedzUsuńJego śmierć musiała byc dla nich wielkim szokiem.