12 stycznia 2007

O zajęciach słów kilka

Zdałam sobie sprawę, co sprawia, że z jednych zajęć się coś wynosi, a z innych nie. Nie jest to związane (jak notorycznie nam wmawiają asystenci) to, czy się czegoś nauczyło na zajęcia, lecz to, ile czasu asystent spędza ze studentami w czasie zajęć. Miałam rewelacyjne zajęcia na pediatrii w poradni (a pediatrii do tej pory nie lubiłam) i sama nie wiedziałam, czym jest to spowodowane. Następny tydzień zajęć - chirurgia dziecięca w poradni: gipsowanie, szycie i znów mi się podoba. Myślę sobie "takich świetnych zajęć od początku studiów nie miałam".

I okazuje się patrząc retrospektywnie, że były takie świetne, gdyż przez cały czas asystent był z nami. Mówił, co robić, a jak coś było źle, to pomagał to naprawić. To my w końcu byliśmy lekarzami i przyjmowaliśmy pacjentów sami, a asystent tylko nadzorował, pomagał wypisać pierwsza prawdziwą receptę. Było super!

I nastała szara rzeczywistość na alergologii, gdzie przez trzy godziny ćwiczeń dostaje się dwóch pacjentów do zbadania i zebrania wywiadu, a potem w ciągu pięciu minut omawia się je z asystentem. Dlaczego nie można by przejść z asystentem całego oddziału badając pacjentów i mówiąc im np. "tu słyszycie trzeszczenia, proszę tutaj przyłożyć słuchawkę" albo "tutaj można wyczuć śledzionę, tak, tutaj (...) Teraz następna osoba".

Prawda jest taka, że nikomu się nie chce i nikt nie ma na to czasu, bo musi pozałatwiać swoje sprawy na oddziale, zejść do przychodni, umówić zabiegi.

5 stycznia 2007

Głos w sprawie fakultetów

Fakultety to trzy tygodniowe bloki zajęć, wybierane na początku roku spośród sześciu tematów, odbywające się po normalnych zajęciach (np. 8:00-13:15 pediatria, 15:00-19:45 fakultety w szpitalu oddalonym od poprzedniego o pięćdziesiąt minut jazdy autobusem).

Szatnia obowiązkowa. Przezornie o 15:00 pytamy, do której jest czynne i dowiadujemy się, że do 20:00. Wychodzimy z zajęć, a tutaj wszystko pozamykane. Żeby wyjść z Katedry przechodzimy "na ślepo" ciemnym korytarzem w podziemiach dobre sto metrów, oświetlając sobie telefonami schody. Ktoś dochodzi do włącznika światła i okazuje się, że trzeba szukać innej drogi, okrężnego przejścia do szatni, bo drzwi są zamknięte. W końcu przychodzi Pani i otwiera nam drzwi na zewnątrz. Jest zimno i ciemno a my z lękiem idziemy sprawdzić, czy przyjdzie nam w samych swetrach wracać do domów, skoro przejście było zamknięte. Na szczęście szatnia czynna, ale dojście do niej zajęło nam pięć razy więcej czasu niż normalnie (nie narzekam już nawet, że szatnie zwykle są w najbardziej oddalonym od sali zajęć dla studentów miejscu).

Nie dziwię się, że o takiej godzinie wszystko już było pozamykane, tylko, że ktoś nie pomyśli, iż korzyść z takich zajęć jest raczej wątpliwa, bo nikt nie ma siły przez cały dzień uważać, i to przez pięć dni z rzędu.